Aby usprawnić działanie strony, serwis wykorzystuje pliki cookies, zapisywane na urządzeniu użytkownika. Pliki te można wyłączyć w ustawieniach przeglądarki.

Wiejski Ośrodek Kultury w Ochotnicy Górnej

WOK na Facebook
WOK Logo

Wiejski Ośrodek Kultury

w Ochotnicy Górnej

Wiejski Ośrodek Kultury w Ochotnicy Górnej

Dawid Golik

Pani w niebieskim palcie

 W związku z rozbiórką stuletniej plebanii w Ochotnicy Górnej, grupa miłośników historii oraz pracowników Wiejskiego Ośrodka Kultury postanowiła zabezpieczyć znajdujące się w tym budynku archiwum parafialne oraz różnego rodzaju dokumenty i przedmioty należące do mieszkających tam na przestrzeni kilkudziesięciu lat księży. Dużą cześć odnalezionych dokumentów stanowiły listy, których adresatem był ks. kanonik Józef Śledź – proboszcz parafii p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w latach 1936–1952. Właśnie w tym zbiorze korespondencji natrafiono na ślad „pani w niebieskim palcie” – kobiety zlikwidowanej przez AK pod zarzutem współpracy z Niemcami w październiku 1944 r.

Psychoza konfidencka

Od września 1944 r. obóz partyzantów AK kpt. Juliana Zapały „Lamparta” znajdował się w osiedlu Skałka nad Ochotnicą Górną. Fakt kwaterowania w tym miejscu żołnierzy podziemia był we wsi powszechnie znany, zwłaszcza, że 24 września 1944 r. odbyła się na Skałce uroczysta Msza Święta, podczas której oficjalnie zaprzysiężono 1. pułk strzelców podhalańskich Armii Krajowej (oddział „Lamparta” otrzymał wówczas miano IV batalionu tego pułku). W obozie na Skałce przebywało w pewnym momencie ponad 200 partyzantów, co także nie mogło ujść uwadze mieszkańców Ochotnicy. Nawet ci, którzy sami na własne oczy nie widzieli żołnierzy AK, dowiadywali się o nich od swoich krewnych czy znajomych. O nowym obozowisku musieli także wiedzieć Niemcy. Jak wspominał jeden z oficerów AK, rotmistrz Włodzimierz Budarkiewicz „Podkowa”: „Mankamentem kwater na Skałce była ich dobra widoczność od strony Jamnego”, co oznaczało, że mogły być one obserwowane przez patrole niemieckie zarówno z rejonu Lubania, jak i Runka. Niemcy dysponowali także lotnictwem – samolotami rozpoznawczymi, których piloci z łatwością mogli dostrzec wzmożonych ruch na jednym z ochotnickich, spokojnych dotąd, osiedli.

Największym jednak zagrożeniem dla obozujących na Skałce partyzantów byli różnego rodzaju konfidenci, których Niemcy celowo wysyłali w rejon kwaterowania oddziałów AK, żeby dokładnie ustalić sposób zabezpieczenia obozu, liczebność oddziału oraz personalia poszczególnych partyzantów. Już 28 września 1944 r. „Lampart” otrzymał pismo z Nowego Targu, w którym Komenda Obwodu AK ostrzega go: „Parę dni temu wyszedł gość w góry, aby się dostać do partyzantki. Ma ze sobą pistolet i rkm [ręczny karabin maszynowy]. Z nim proszę postąpić b.[ardzo] ostrożnie, jest niepewny, ma kontakty z kripem [niemiecką policją kryminalną]. Zatrzymać go aż do wyjaśnienia”. Nie wiadomo dokładnie o kogo chodziło, jednakże z relacji świadków wiemy, że w partyzanckim obozie wielokrotnie dochodziło do przesłuchań osób podejrzanych o kolaborację, a w niektórych sytuacjach również do ich likwidacji. 1 października 1944 r. zatrzymano na terenie Ochotnicy Kazimierza Pawlikowskiego z Nowego Sącza, który przebrany za włóczęgę zdobywał we wsi informacje o partyzantce polskiej i sowieckiej. Znaleziono przy nim notatki dotyczące obozowisk w Gorcach i odręczne szkice terenu. Tego samego dnia pochwycono także drugiego konfidenta, który przyjechał do Ochotnicy na motorze pod pretekstem skupowania od górali skór bydlęcych. Obaj zostali przesłuchani a następnie zlikwidowani.

Według obowiązujących w AK regulaminów poszczególni dowódcy powinni kierować wszystkie sprawy karne do odpowiednich dla ich rejonu działania Wojskowych Sądów Specjalnych. To właśnie one, a nie oficerowie AK, miały decydować o winie i karze podejrzewanych o współpracę z Niemcami osób. Dowódca oddziału mógł wykonać wyrok śmierci na danej osobie nie czekając na werdykt tylko w wypadku bezpośredniego zagrożenia obozu. Często tego prawa nadużywano, a w końcu 1944 r. likwidacja bez wcześniejszego rozpatrzenia przez podziemny sąd była już zjawiskiem nagminnym. Wiązało się to, jak określali to sami partyzanci AK, z pewnego rodzaju „psychozą konfidencką”. Obawa przed dekonspiracją obozu i likwidacją oddziału była tak duża, że część wyroków musiała być wydawana i wykonywana błyskawicznie. I z tego powodu, czasami, zbyt pochopnie...

łączniczki z Krakowa”

Na początku października 1944 r. w Ochotnicy Górnej zjawiła się nieznana nikomu „miastowa” kobieta, która miała pochodzić z Krakowa. Zamieszkała w górnej części os. Jamne u „Symculi”. Górale, którzy się z nią stykali nazywali ją „panią w niebieskim palcie” z uwagi na niebieski, przeciwdeszczowy płaszcz, w którym często chodziła. Utrzymywała też kontakty z partyzantami – spotykała się z nimi na „Buciorówce”, w domu Stanisława Konopki. Z kobietą widywał się sam „Lampart” oraz inni oficerowie. Dla mieszkańców Ochotnicy jasnym było, że jest ona członkiem konspiracji (przypuszczano, że to łączniczka z dowództwa AK w Krakowie).

Kiedy 18 października 1944 r. rozpoczęła się tzw. bitwa ochotnicka, pewna starsza kobieta zauważyła jak u wylotu Jamnego „pani w niebieskim palcie” wsiadła do osobowego samochodu. Pojawienie się w tamtym okresie samochodu we wsi było rzadkością, dlatego też zwróciło to uwagę góralki i po dokładnym przyjrzeniu się dostrzegła ona w jego wnętrzu niemieckich żołnierzy. Było to jeszcze zanim do Ochotnicy Górnej dotarły główne siły niemieckie i przed pierwszymi partyzanckimi zasadzkami, które miały być tego dnia przeprowadzone w rejonie Krzyżnego Gronika w Ochotnicy Dolnej i w osiedlu Majdówka. Zaniepokojona kobieta przekazała tę informacje współpracującemu z AK Wiktorowi Czajce, a ten z kolei poinformował o niecodziennym zdarzeniu partyzantów. Wówczas najprawdopodobniej, w obliczu niemieckiej akcji pacyfikacyjnej, która mogła doprowadzić (i jak się po kilku dniach okazało, rzeczywiście doprowadziła) do rozbicia obozu na Skałce, „Lampart” uznał „kobietę w niebieskim palcie” za niemiecką konfidentkę i korzystając ze swoich uprawnień prewencyjnie skazał ją na śmierć.

Dzień później okazało się, że „pani w niebieskim palcie” nie wyjechała wraz z Niemcami ze wsi i nadal znajduje się w Ochotnicy. Partyzanci wysłali po nią patrol, który przyprowadził ją do domu Stanisława Konopki. Świadkiem ostatnich chwil tej kobiety była dziewiętnastoletnia wówczas Maria Szlaga: „Byłam wtedy u «Buciorów», kiedy partyzanci pod dowództwem «Doga» [pchor. Zbigniew Oleś] czekali, aż zjawi się konfidentka. Wreszcie przyszła. Oznajmiła, że przybywa na rozkaz. W odpowiedzi «Dog» stwierdził, że nie ma już z nią nic wspólnego. Gdy prowadzili ją do lasu, skakała im do oczu i odgrażała się”. Z „Buciorówki” przeprowadzono ją przez Szymkowy Potok do domu Antoniego Janczury – tam nastąpiło przesłuchanie, podczas którego wymierzono jej karę chłosty. Nie wiadomo czy przyznała się do winy – z relacji świadków wiemy, że na pewno broniła się i szamotała z partyzantami. W końcu wyprowadzono ją i po rozebraniu do bielizny zastrzelono w rejonie polany Rzepkówka nad Skałką. W „Dzienniku Wydarzeń” oddziału „Lamparta” zapisano lakonicznie: „Jedną konfidentkę ujęliśmy. Natychmiast została rozstrzelana”.

Z innych dokumentów wiemy, że z kobietą tą utrzymywali kontakty i przypuszczalnie ręczyli za nią dwaj skonfliktowani z „Lampartem” partyzanci AK – por. Ludwik Schweiger „Siwy” oraz pchor. Teodor Budzyński „Lotny”. W związku z tym kpt. Zapała zaczął przypuszczać, że mogą być oni zamieszani w spisek przeciwko niemu, co ostatecznie nigdy nie zostało potwierdzone.

List od ojca

Podczas okupacji niemieckiej jednym z najmocniej zaangażowanych w działalność podziemną mieszkańców Ochotnicy był ks. Józef Śledź, który od 1936 r. pełnił obowiązki proboszcza parafii w Ochotnicy Górnej. Jako były kapelan wojskowy z okresu I wojny światowej, a następnie działacz różnych organizacji patriotycznych, ks. Śledź pozostawał w doskonałych relacjach z żołnierzami AK oraz z pojawiającymi się w Gorcach od drugiej połowy 1944 r. Sowietami. Spowiadał partyzantów, dostarczał im żywność, udzielał też potrzebnych im informacji. Był jednak przede wszystkim katolickim księdzem i kiedy w 1945 r. zakończyła się niemiecka okupacja Polski, postanowił wyjaśnić kwestie związane również z trudnym tematem grobów wojennych na terenie wsi.

Najprawdopodobniej jeszcze w 1945 r. z ks. Śledziem nawiązał kontakt poszukujący swojej zaginionej podczas wojny córki mieszkaniec Nowego Sącza – Piotr Kuźniar. Z prowadzonej między nimi korespondencji zachował się tylko list do ks. Śledzia z 21 lutego 1948 r. Warto go zacytować (opuszczając mniej istotne fragmenty i poprawiając niektóre błędy), gdyż dzięki niemu poznaliśmy po 66 latach prawdziwe nazwisko „pani w niebieskim palcie” oraz okoliczności jej pojawienia się w Gorcach jesienią 1944 r.

 „Nowy Sącz 21.II.1948.

 

Wielebny Księże Dobrodzieju!

 

Za nadesłany list z daty 24.I.46. serdecznie dziękuję a zarazem przepraszam, że tak długo dałem na siebie czekać z podziękowaniem, bo po wiadomości tej wpadłem w depresję i chorobę, przechodząc trzy bardzo ciężkie operacje wewnętrzne, po których życie moje walczy ze śmiercią. Nie chciałbym wiele sobą nudzić Wielebn. Księdza, jednak zdaje mi się, że nie mógłbym umrzeć z tą myślą, że moje dziecko służyło Niemcom. Ciągle o tym myślę i nie mogę z tej przyczyny spać zupełnie.

Oczywiście tą wysoką panią w pelerynie gumowej niebieskiej była moja córka Barbara. Leżę obłożnie [chory] bez nadziei podniesienia się już z łóżka i pozostaje sam bez opieki, tylko od czasu do czasu dochodząca [pomoc] mnie obsłuży, zatem nie mogę się tam nigdzie wyruszyć, aby się cośkolwiek dowiedzieć przyczyny zamordowania mego dziecka przez pomyłkę, a jak się to stać mogło opiszę.

Otóż starsza córka moja miała przed wojną narzeczonego, który jako oficer polski popadł w r. 1939. w niewolę niemiecką. W roku 1941szym uciekł z niewoli i przybył do nas ukrywając się. A że w sąsiedztwie zamieszkiwali nasi Niemcy miejscowi, więc zaczęło się poszukiwanie za nim, wobec czego on uciekł (już jako mąż córki) do Warszawy i tam był łącznikiem tajnej organizacji polskiej. Po wykryciu jego działania uciekł z Warszawy i gdzie przebywał nie wiem, jednak mnie i starszą córkę aresztowali Niemcy. Mnie po dwóch tygodniach wypuszczono a córka pozostała w więzieniu do czasu ujęcia jej męża i wywiezienia go do obozu w Niemczech. W czasie tym młodsza córka śp. Barbara ukrywała się w klasztorze w Stróżach a później w klasztorze w Krakowie Piekarska 3 a gdy otrzymała kartę rozpoznawczą na inne nazwisko (kartę tą z fotografią mam u siebie) wyjechała do krewnych do Łańcuta a stamtąd do Przeworska i tam była zatrudniona w cukrowni. Kiedy ją tam rozpoznawano, że się tak nie nazywa (Maria Ostrowska) a było to już w 1944tym roku, wyjechała do Krakowa i tam otrzymała zatrudnienie w domu wychowawczym niemieckich dzieci. Tam jednak ochmistrzyni szwabka uparła się ją prześladować [...]. Spodziewając się, że współpracownice zdradzą ją [...] a wreszcie ambicja nauczycielki Polki nie pozwoliła, więc uciekła szybko do pociągu i przyjechała do nas do Sącza. Matka i starsza siostra powodowane strachem, nalegały na nią, aby się z domu usunęła a raczej starała się dostać do partyzantki polskiej w lasach, więc ta zrozpaczona wybiegła, prawie że bez gotówki, wsiadła do pociągu i pojechała do Nowego Targu. Stamtąd udała się do koleżanki p. Pawluszkiewiczówny, nie wiedząc o tym, że chcąc być przyjęta do takiej placówki, musiałaby być polecona przez pewien tajny organ. Rozmawiałem potem z p. Pawluszkiewicz i mówiła mi, że skierowała ją wtedy w lasy i poleciła szukać księdza Śledzia, i że ksiądz Śledź jej to ułatwi. Co się potem stało? Panna Pawluszkiewicz rzekomo nie wie, tylko że się dowiedziała, że ją zastrzelili partyzanci rosyjscy posądzając ją o szpiegostwo.

W moim przekonaniu przedstawia się ta sprawa następująco: Śp. córka Barbara nie mając pieniędzy, musiała się tam w zaufaniu u kogoś ukrywać i widocznie wyszła do kogoś, a może w poszukiwanie i po drodze przytrzymali ją jadący Niemcy, wypytując się o jaką miejscowość albo coś podobnego, a gdy im odpowiedziała kazali jej siadać z nimi dla pokazania [im tego miejsca], a takie wypadki często się słyszało i widziało. Będąc o siebie w strachu, więc jak się Ksiądz Dobrodziej wyraził w liście, uwijała się, aby się ich pozbyć i uciec od nich a dowodzi tego najlepiej jej obecność w drugim dniu w Ochotnicy Jamne II, że nie była konfidentką i nie odjechała z Niemcami.

[...]

 Kuźniar Piotr.”

 Winna? Niewinna?

 Trudno po kilkudziesięciu latach dokładnie odtworzyć szczegóły związane z działalnością podziemną, akcjami partyzanckimi a tym bardziej okolicznościami wydawania przez Armię Krajową, a następnie przez oddziały antykomunistyczne, wyroków śmierci na współpracowników Gestapo czy też konfidentów polskiej bezpieki. Czym innym jest bowiem żołnierska śmierć w walce, a czym innym rozstrzelanie pod hańbiącym zarzutem współpracy z okupantem.

Przykład Barbary Kuźniar doskonale obrazuje, że każdy z takich przypadków musi być po latach rozpatrywany indywidualnie – muszą być brane pod uwagę wszelkie dowody świadczące zarówno za współpracą, jak i za niewinnością danej osoby. Na polu walki, w obliczu obław i aresztowań, oficerowie podziemia rzadko kiedy mieli możliwość szczegółowego dochodzenia winy podejrzanego, natomiast skierowanie sprawy do wojskowego lub cywilnego sądu specjalnego stwarzało niebezpieczeństwo ucieczki konfidenta lub rozbicia oddziału. Decyzje należało podejmować błyskawicznie, bez wahania, bo tylko tak można było zapewnić bezpieczeństwo żołnierzom oraz cywilnym współpracownikom. W takich warunkach zdarzały się pomyłki lub też, o wiele rzadziej, celowe likwidacje niewygodnych osób.

Czy jednak rozstrzelanie „pani w niebieskim palcie” było pomyłką? Według obecnego stanu wiedzy trudno to rozstrzygnąć. Wygląda na to, że istotny wpływ na tę decyzję miał fakt jej spotkania z Niemcami, do jakiego doszło u wylotu potoku Jamne 18 października 1944 r. Nie wiemy niestety czy już wcześniej partyzanci podejrzewali ją o współpracę z okupantem i jakie były ich prawdziwe relacje z nią. Nie wiemy w końcu, co wyjawiła im podczas przesłuchania i czy przyznała się do winy. Z kolei list Piotra Kuźniara przybliża nam jej osobę, historię jej wyjazdu z Nowego Sącza i okoliczności dzięki którym trafiła do Ochotnicy. Pokazuje także, że kluczową rolę w skontaktowaniu jej z AK pełniła panna Pawluszkiewicz z Nowego Targu i ks. Śledź. List nie jest jednak dowodem świadczącym o niewinności Barbary Kuźniar. Ojciec broni jej, stara się tłumaczyć ks. Śledziowi (oraz sobie samemu) zachowanie córki – nie jest jednak w stanie podać żadnego argumentu, który zdecydowanie zaprzeczyłby jej współpracy z Niemcami.

Sprawa pozostaje otwarta. Jedyną szansą jej wyjaśnienia jest odnalezienie kolejnych dokumentów i relacji na temat okupacyjnych losów Barbary Kuźniar (vel Marii Ostrowskiej) i jej ewentualnych kontaktów z Niemcami. Może rzeczywiście tak jak przypuszczali żołnierze AK była ona agentką wysłaną przez okupantów specjalnie po to, by rozpracować oddział kpt. „Lamparta” i obóz na Skałce. Jeśli jednak było inaczej, to oznaczałoby to, że obok prof. Andrzeja Pyry jest ona kolejną niepotrzebną ofiarą II wojny światowej spoczywającą na terenie Ochotnicy Górnej.

 

 

Informacje Kulturalne